"Ignatianum okiem studenta" - #4
Praca licencjacka – moje błędy
Zgodnie z obietnicą, na dzisiaj
przygotowałam wpis o pracy dyplomowej!
W szkole byłam typem dzieciaka,
który zgłaszał się na wszystkie konkursy literackie, kolekcjonował nagrody i
nawet lubił klasówki z polskiego. Serio! Już w gimnazjum zaplanowałam sobie, że
zrobię doktorat. Wtedy nie było ważne na jaki temat – liczyła się dla mnie
jedynie perspektywa napisania bardzo obszernego tekstu. ;) Dopiero praca
licencjacka sprowadziła mnie na ziemię, kiedy popełniłam całą masę mniej i
bardziej oczywistych błędów, którym chciałabym poświęcić ten artykuł.
1. Podeszłam do tematu BARDZO
poważnie.
Dziwne? Już tłumaczę. Ja na
początku chciałam napisać arcydzieło. Budowałam maksymalnie skomplikowane
zdania, bo wtedy wydawało mi się, że tak powinna wyglądać poważna praca
naukowa. :) Co chwila zmieniałam ich szyk, zastanawiałam się, co zrobić żeby
były jak najbardziej... efektowne? To chyba dobre określenie. Jak pomyślę, ile
czasu na tym spędziłam… Na szczęście po niecałych dwóch rozdziałach dotarło do
mnie, że wystarczy pisać poprawnie, zrozumiale i z sensem. Dziś odnoszę
wrażenie, że dalsza część mojego licencjatu jest dużo lepsza.
2. Zafascynowało mnie
planowanie.
W większości poradników
dotyczących pisania przeczytasz, że tak poważne przedsięwzięcia należy
dokładnie rozplanowywać. Najlepiej w ładnych zeszytach, kalendarzach, za pomocą
aplikacji na telefon… Wzięłam sobie to zbyt mocno do serca i tonęłam w stosach
kolorowych karteczek na biurku. :) Godzinami planowałam, ile linijek napiszę każdego
dnia - zamiast zabrać się do roboty! Pewnie znajdą się osoby, dla których lista
zadań w notesie jest prawdziwą motywacją. Ja jestem już pewna, że u mnie się to
nie sprawdza.
3. Rozpoczynałam pisanie tylko
o pełnych godzinach.
To głupie, ale podobno wiele osób
tak robi. ;) Ogłaszałam współlokatorkom, że „o 17.00 zaczynam pisać pracę!”, o
17.06 uświadamiałam sobie, że się spóźniłam… i czekałam do 18, zwykle marnując
czas w internecie. Co najgorsze, pisząc magisterkę robię dokładnie to samo. :)
4. Słuchałam ulubionej muzyki.
Teraz, kiedy przygotowuję lekki
tekst na bloga, mogę sobie na to pozwolić. Jednak gdy piszę coś
poważniejszego... niestety nie mam szans na koncentrację, gdy w głośnikach
słyszę moich idoli. Z drugiej strony, całkowita cisza też mi przeszkadza.
Próbowałam słuchać radia, co było całkiem dobrym rozwiązaniem, ale znalazłam
lepsze. Teraz wybieram albo muzykę filmową, albo symfoniczne wersje ulubionych
piosenek, albo wykonawców których słabo znam i jeszcze nie mam na ich temat
wyrobionego zdania.
5. Rozważałam zmianę tematu
pracy.
Na kilka miesięcy przed obroną!
Nie dlatego, że nagle przestałam się interesować konserwatywnym liberalizmem.
Chyba po prostu chciałam poczytać o czymś innym. :) Nagle wszystkie tematy prac
studentów z mojego rocznika zaczęły mi się wydawać dużo ciekawsze od mojego. Na
własne życzenie, jak wynika z wcześniejszych punktów, spędziłam – a raczej
zmarnowałam na głupoty - zbyt dużo czasu
pisząc licencjat. Na szczęście nie wypowiedziałam nawet mojego pomysłu na głos.
Zamiast tego wyeliminowałam większość moich błędów popełnianych w trakcie
organizacji pracy.
Ostatecznie, kiedy obroniłam się
na piątkę i wyszłam z sali… nagle zrobiło mi się żal, że to już koniec tego
etapu studiów.
Materiał z cyklu "Ignatianum okiem studenta" przygotowany przez studentkę naszej uczelni Dagmarę Śniowską.
Komentarze
Prześlij komentarz